środa, 31 grudnia 2014

Koyaanisqatsi Sukkuba

Koyaanisqatsi oznacza w języku Indian Hopi:

  • szalone życie
  • życie pozbawione równowagi
  • życie w zgiełku
  • dążenie do katastrofy
  • stan, w którym należy zastanowić się nad zmianą trybu życia.
Koniec i początek. W tego świetle znajdujemy się właśnie dziś. Coś się kończy, coś zaczyna. Moje życie w biegu, między jedną książką a drugą, niedopałkami papierosów koleżanek, za stosem podręczników, w wiadomościach na fejsie, zdjęciach na instagramie i snapie. Niedokończoną miłością, zaczętym wierszem, nocnymi życzeniami, żeby następny rok był lepszy.

Czytając te wszystkie posty z postanowieniami występujące wszędzie z ogromną masowością postanowiłam, że zrobię własną listę. Bez żadnych założeń, celów koniecznych do osiągnięcia. Postanawiam trochę się zmienić, tylko troszeczkę, żeby nie przesadzić.

Postanawiam
  1. więcej się śmiać
  2. mniej płakać
  3. postarać się mniej jeść, a więcej się ruszać
  4. być troszkę mniej złośliwą
  5. czytać więcej
Dzisiaj po skończeniu "Melancholii Sukuba" Richelle Mead zastanawiam się, czy możliwe jest działanie przeciw swojej naturze, jakkolwiek banalna by książka nie była to jednak coś w niej jest, co przykuwa uwagę. Czy jest to Georgia, zabójczo piękna i seksowna czy może jej poczucie straty prawdziwego, normalnego, człowieczego życia.

Nie wiem.
Zależy, na którą część widowni patrzę. 

poniedziałek, 29 grudnia 2014

Lustrzane odbicie

"Podobno (...) pierwsze zdanie jest zawsze najtrudniejsze" - te słowa wygłosiła Szymborka w 1996 roku, kiedy odbierała Nobla. I ja w pełni się z nią zgadzam - od czego zacząć?

Kiedy widzisz siebie w lustrze to na co patrzysz? Niby na to samo, ale te usta, oczy, włosy, głowa, ciało, tło wydają ci się zupełnie inne, oderwane od rzeczywistości, jakby nie twoje części ciała, to nie ten pokój, który znasz. Jest się wtedy podobnym do Alicji, która wchodząc do Krainy Czarów znajduje inny obraz świata - absurdalny, surrealistyczny, niepasujący do normalności. Musi się zmagać z rzeczami, których nie rozumie i pokonać złą królową. 

Może nienawiść to nierealny wizerunek miłości?  Może to złe odbicie w lustrze, skrzywiona, skrzywdzona, niepoprawna miłość? Może, może, może...
Wczoraj obejrzałam po raz kolejny "Czarownicę" z Angeliną Jolie w głównej roli (i uważam, że to jej najlepsza rola od bardzo dawna). Maleficenta jest zwykłą, małą, uwielbiającą naturę dobrą czarownicą. I pewnego dnia spotyka Stefana i zakochuje się w nim... z wzajemnością? Myślałam, że Stefan ją kocha mimo swej chciwości i pożądania władzy. Jednak to one odbierają mu zdolność racjonalnego myślenia, zdolności kochania, dawania - on chciałby tylko brać, nie dając nic w zamian. Przez swoją butę nie zauważa, jak wiele otrzymuje i pragnie tego, czego chciał od dziecka - władzy. Bo inaczej po co odcinałby skrzydła swojej 'ukochanej'? Robiąc to bardzo ją rani, do głębi, żywo i okrutnie. Rani jej duszę i ciało, odbiera jej najważniejszy element jej osobowości - skrzydła, zdolność latania, poczucia wiatru we włosach i tego, ze jest się wolnym. Maleficenta zaczyna go nienawidzieć.

Jak to się przekłada na rzeczywistość? To jeszcze jedna historia miłosna. Odcięcie skrzydeł - tożsamej części ciała czarownicy - to urzeczywistnienie bólu, jaki spotyka go po odejściu, stracie bliskiej osoby - tak jakby ktoś wydzierał kawałek z nas samych, z duszy, osobowości, odchodząc - zabiera część nas samych ze sobą. Często część, bez której ciężko dalej funkcjonować tak, jak to się robiło do tej pory - coś umiera i nie chce zmartwychwstać. Jednak miłość nie umiera. Ewoluuje, dorasta, zmienia się - nie umiera. Nawet najsłabsza miłość jest zbyt silna, by odejść w niebyt. Często umiłowanie przyjaciela zmienia się w miłość do ukochanego i na odwrót. Miłość do matki, ojca, brata, siostry z czasem się dojrzewa do innych rozmiarów - mniejszych lub większych, ale nie znika. 

Maleficenta odnajduje przy cierpieniu w swej miłości złe ziarno - nienawiść. Odnoszę wrażenie, że ona kochała Stefana przez całe życie, a to, co jej zrobił sprawiło, że pragnęła, by do niej wrócił, uszanował. O jej zadrze świadczą też słowa zaklęcia "księżniczkę będzie można zbudzić pocałunkiem, ale tylko prawdziwej miłości". To kara dla Stefana, który ją okłamał i któremu samemu trudno kochać, więc jest przerażony perspektywą wiecznego snu córki, obawia się tego, że skoro sam nie umie kochać to jego córki też nikt nie pokocha prawdziwie.

Możemy tu wrócić również do "Czarnoksiężnika z Kariny Oz" i Teodory. Biednej Teodory, która zakochuje się w Ozzie i wiąże z nim swe serce. Wtedy jej podstępna siostra okłamując ją wbija zadrę. Teodora zmienia się, uważając Oza za zdrajcę, nikczemnika. Jednak czy naprawdę go znienawidziła? Na to pytanie trzeba sobie odpowiedzieć samemu. Moim zdaniem - kochała go tak bardzo, że nie mogła znieść myśli, że on nie kocha jej. Chciała pokazać, jak bardzo ją skrzywdził i ukarać go tym widokiem.

Czy miłość i nienawiść są odbiciami tego samego uczucia?
Czy jedno może przemienić się w drugie?

Oba uczucia niszczą.
Tylko nienawiść boli bardziej.

niedziela, 28 grudnia 2014

I was poison ivy

To był jeden z tych dni, kiedy otwierasz oczy, patrzysz w sufit i myślisz "nic mi się nie chce", ale musisz wstać i wyjść, mimo że cały dzień masz ochotę spędzić pod kołdrą, dołując się jeszcze bardziej i słuchając smutnych piosenek. W sumie to tymi piosenkami mogłabym opisać całe swoje życie, wystarczy, że posklejałabym kilka zwrotek w jeden post i ot, mamy całość.

Cały wszechświat zamyka się nade mną i pode mną zostawiając mnie w oazie smutku, rozpaczy i nie-wiem-czego-jeszcze. Tak jakby ktoś wyrwał ci serce obcęgami, bezlitośnie, ale mówił, że wszystko jest ok i nie masz się, czym przejmować - to w końcu tylko twoje serce, które pompuje krew przez żyły i utrzymuje cię przy życiu. Świat pozbawia cię delikatnego organu, najważniejszego w twoim życiu.

W sumie - umarłam, jeśli można tak powiedzieć. Nie chodzi o jakieś zatrzymanie serca, oddechu, nie umarłam wewnętrznie w środku. Umarły tylko moje myśli, uczucia - gdzieś tam w środku. I umierają coraz częściej, a potem rodzą się na nowo. Są niczym bez końca zasklepiająca się rana, otwierają się, krwawią i zrastają się - za każdym razem coraz boleśniej, przywołując coraz więcej wspomnień, rozrywają ciszę na miliony sposobów, jakby chciały zwrócić uwagę całego świata. Tylko, że świat patrzy, ale nie widzi.

Tu nie chodzi o jakieś głupie zakochanie, stracenie przyjaciółki, to że mnie nie lubią w szkole. Do tego się przyzwyczaiłam. To jest w miarę ok. Nie radzę sobie z miłością, jeśli można to tak nazwać. Bo co to za uczucie, w którym jesteś gotów złamać się, poświęcić, by tej drugiej osobie było dobrze, by była szczęśliwa, żeby nie cierpiała, a sam w razie potrzeby 'usuniesz się w cień'. Bo właśnie czegoś takiego doświadczam. I czasem nie potrafię powstrzymać od płaczu, tak po prostu. Bez spazmów, krzyków, siedzę, czuję gorące łzy płynące spod powiek. Może to i głupie, ale tak jest.

Zresztą płaczę z różnych powodów, płaczę od dziecka. Płaczę, bo mama na mnie nakrzyczy czy tata za bardzo, płaczę, jak koleżanka mówi mi "jesteś nikim". Płaczę, gdy rzucają mi w twarz przekleństwa. Nie radzę sobie ze światem, więc płaczę. Płacz przynosi ulgę, chociaż na chwilę, jest lepszy od żyletki.

Czasem zastanawia mnie, czy on się chociaż domyśla.
Czy moja przyjaciółka się odezwie.
Czy to cały wszechświat sprzysiągł się, żeby mnie zdeptać.

Czy ludzie są zdolni do miłości. 


Człowiek to jest idea i idea mi­zer­na od chwi­li, kiedy od­wra­ca się od miłości. 
~A.Camus